czwartek, 10 kwietnia 2014

Tam, gdzie rośnie trzcina cukrowa...




Przyszła pora na zmianę destynacji…

Dziecięce marzenia

Pamiętacie swoje podróżnicze marzenia z dzieciństwa? Zawsze marzyły mi się wakacje na Seszelach, Malediwach, Mauritiusie… Piękne wyspy pokryte palmami, długie plaże z białym piaskiem i lazurowy kolor oceanu. Tak właśnie wyobrażałam sobie raj.


copyright: Ingo






 Marzenia się spełniają!


We wrześniu zeszłego roku dostałam wiadomość o wygraniu wycieczki na Mauritius. To był szok! Skrycie marzyłam o tym, ale przecież nie przyszło mi na myśl, że to właśnie moją pracę wybierze jury.
Początkowo nie wierzyłam, ale dostając bilety dostarczone przez kuriera, wiedziałam, że moje marzenie jest bliskie spełnienia.







Jedynym zmartwieniem na początku był fakt, że jechałam tam sama. Wiedziałam, że będą inni uczestnicy loterii, ale jednak pewien niepokój pozostał. Stwierdziłam, że najwyżej samotnie spędzę błogi tydzień na plaży. Już teraz wiem, że niepotrzebnie się martwiłam, bo poznałam tam cudownych ludzi, z którymi można było konie kraść!
Przygodę zaczęłam 23.09.2013 od dotarcia na warszawskie lotnisko Chopina. Już na miejscu odnalazłam się z innymi uczestnikami wyprawy i wspólnie odlecieliśmy do Paryża. Gdyby ktoś kiedyś zastanawiał się nad wyborem linii Air France to szczerze odradzam : ). Zamrożona bagietka, niemiła obsługa i brak posiłku podczas lotu powrotnego zaważyły na mojej opinii.
Na paryskim lotnisku Charlesa De Gaulle’a byłam pierwszy raz, ale zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Sprawnie udało nam się odnaleźć innych uczestników wycieczki i stanowisko Sabiny, czyli rezydentki, która zajmowała się nami podczas  pobytu na Mauritiusie. Wspólnie odlecieliśmy w stronę wyspy na pokładzie linii Air Mauritius. W samolocie można było poczuć wakacyjny klimat, gdyż na ścianach znajdowały się obrazki delfinów, a wyposażenie oraz stroje obsługi były pokryte w w żółto-zielone kwiaty.  Lot był wyjątkowo długi, bo trwał blisko 12 godzin, ale na szczęście udało mi się przespać większość czasu.  Adrenalina chyba odgrywała bardzo dużą rolę, bo chciałam mieć jak najwięcej sił następnego dnia.


copyright: Ingo




Jedno jest pewne: lazur oceanu widziany z okna samolotu podczas wschodu słońca to był jeden z najpiękniejszych widoków jakie widziałam. Obrazek jak z kolorowego czasopisma o podróżach teraz miałam okazję podziwiać  na żywo. Ekscytacja była ogromna i towarzyszyło mi ciągle niedowierzanie…
Na lotnisku zostaliśmy powitani przez ekipę, która miała się nami zajmować przez kolejny tydzień. Wszystko było perfekcyjnie zorganizowane, a w powietrzu wyczuwało się ekscytację wszystkich uczestników.





Przejazd na drugi koniec wyspy trwał około 2 godzin. Po drodze mieliśmy okazję obserwować niekończące się pola trzciny cukrowej, które mają ogromne znaczenie dla gospodarki wyspy. Ciekawostką jest, że trzcina cukrowa pokrywa aż 70% powierzchni Mauritiusa.



Mauritius to połączenie dziewiczej przyrody, ferii barw i kultury kreolskiej, ale o tym już wkrótce…

środa, 9 kwietnia 2014

Sticky rice na plaży?!

Jeśli wybraliśmy Koh Samui jako naszą wakacyjną destynację to prawdopodobnie:  
  • szukaliśmy ładnych plaż   
  • chcieliśmy potraktować wyspę jako bazę wypadową na inne wysepki   
  •  szukaliśmy spokoju


Dzisiaj będzie o plażach, ale tylko o trzech, bo te mieliśmy okazję odwiedzić. Odpuściliśmy sobie Chaweng, czyli tę największą, a to ze względu na ciszę, której szukaliśmy.






1)  Lamai

To był nasz pierwszy przystanek na Koh Samui. Plaża znajduje się południowo-wschodnim krańcu wyspy i równolegle do niej ciągnie się ulica, gdzie wyrosły hotele, restauracje i sklepiki. Choć życie tam kwitnie to na plaży nie musimy spodziewać się tłumów jak w Kołobrzegu : ). Nie trzeba się również przejmować zapleczem gastronomicznym, bo w okolicy możemy znaleźć naprawdę wiele knajpek, które serwują pyszne jedzenie. Łatwo także złapać tuk-tuka lub taksówkę, choć transport na wyspie nie jest tak tani jak na lądzie.




2)   Silver Beach

Plaża znajduje się zaledwie kilka kilometrów od Lamai i warto się na nią wybrać, gdyż zatoczka jest naprawdę urocza. Stoisko z masażami, jedna restauracja, jeden hotel, czyli spokój.



3)  Bo Phut


Przyszła kolej na plażę Bo Phut, która znajduje się na północy wyspy. 
Niestety wspomnień z tamtego miejsca mam niewiele, a jedyne co pamiętam to wizyty w szpitalu i okropną chorobę, która mnie zmogła. Plaża spokojniejsza niż Lamai, ale w okolicach też nie nastawiajmy się na znalezienie wielu punktów gastronomicznych. Ratunkiem był cudowny pan, który codziennie przypływał na łódce z kurczakami satay ( szaszłyki z kurczaka w przyprawach, a charakterystyczną jest sos z orzeszków ziemnych ), sticky rice, krewetkami czy świeżymi ananasami. Można było się rozpłynąć! Swoją drogą polecam Wam tajskie danie jakim jest sticky rice, czyli rodzaj klejącego się ryżu, do którego dodajemy mleczko kokosowe i świeże mango. Niebo w gębie!






piątek, 4 kwietnia 2014

Ang Thong National Marine Park, czyli miejsce, które trzeba odwiedzić...


Znacie to uczucie kiedy marzycie o odwiedzeniu pewnego miejsca oglądając jego zdjęcia w sieci? Tak właśnie było z Ang Thong National Marine Park. Fotki, które znalazłam w Internecie były tak nierealnie piękne, że aż bałam się rozczarowania.

Ang Thong National Marine Park składa się z ponad 40 małych i niezamieszkałych wysepek, które wynurzają się z błękitu morza. Będąc na Koh Samui trzeba odwiedzić to miejsce, bo jest naprawdę tego warte.



Najbardziej znaną wysepką jest Koh Mae, gdzie możemy znaleźć Szmaragdowe Jezioro. Wycieczki organizowane są przez różne biura, ale warto zaznaczyć, że do parku mają wstęp tylko te, które posiadają potrzebną licencję. Naszą wycieczkę kupiliśmy w Informacji Turystycznej w okolicach plaży Lamai. Biura oferują różne ceny, ale warto się targować, bo potrafią znacząco obniżyć koszt takiej wyprawy. W cenie mamy odbiór z hotelu, dowóz do portu, przeprawę (około 2 h) do wysepek, śniadanie (z racji godzin porannych) i obiad. Niektóre opcje zawierają również wycieczkę na kajakach, ale my z tego zrezygnowaliśmy .



Na jednej z wysepek znajduje się punkt widokowy, z którego są robione wszystkie zdjęcia, jakie możemy podziwiać w sieci. Warto zaznaczyć, że powinniśmy mieć odpowiednie obuwie. Żeby wejść do góry musimy się sporo wspinać, co nie jest łatwe. Po drodze zmagamy się z konarami, stromymi zboczami i skałkami. Do dyspozycji są liny, które trochę ułatwiają zadanie. Udało mi się dotrzeć na górę w japonkach, ale szczerze tego odradzam. Lepiej nie kusić losu : ).





Jedynym minusem tej wycieczki jest spora liczba turystów w każdym z odwiedzanych miejsc.

Powrotnej drogi nie wspominam dobrze, bo zaczęła rozkładać mnie choroba, ale to już osobna historia…