czwartek, 25 grudnia 2014

I jak tu nie kochać ludzi?



Siedzisz w autobusie bez drzwi i okien. Przed Tobą 10 km po wybojach wśród miejscowych, którzy przyglądają się tobie ukradkiem. Dla ludzi dookoła jesteś inna. Nieśmiało zaczynasz się do nich uśmiechać. To już nie jest biznesowe centrum Sao Paulo czy turystyczne Rio. Początkowo patrzą dziwnie, ale po chwili odwzajemniają twoje przyjacielskie znaki i jest już między wami nić porozumienia.




Słabym portugalskim, a raczej portugalsko-hiszpańskim upewniasz się czy na pewno jedziesz w kierunku Penha. Po drodze masz czas by obserwować brazylijski interior. Przemiły kierowca krzyczy, że teraz powinnaś wysiąść. Jeszcze kilka kroków pod górę, mijasz uroczy kościółek i docierasz na miejsce, o którym wcześniej tyle myślałaś. Cachoeira de Tobogã. Patrzysz i nie możesz się nadziwić. Natura znowu zwaliła Cię z nóg, w sercu ogromna radość, a w myślach „Iga, jesteś szczęściarą, że mogłaś tu dotrzeć”. Ogromna kamienna ślizgawka. Cud natury. Dookoła las palmowy. Kąpiesz się, później wspinasz wyżej, by wreszcie wyłożyć się w suchym miejscu, a następnie cieszyć się z kilku momentów wewnątrz miniaturowego wodospadu.
Odpoczywasz, nasłuchujesz odgłosów natury, wpatrujesz się w niebo, przyglądasz się miejscowym uprawiającym surfing na ślizgawce. Jesteś szczęśliwa.






Decydujesz się by odwiedzić fabrykę Cachaçy, z którego przygotowuje się najbardziej znanego drinka w Brazylii o nazwie Caipirinha.
Nieśmiało wchodzisz na posesję, która przypomina Ci polskie gospodarstwo. Kury dookoła, stara szopa, ktoś kopie w ziemi. Idziesz przed siebie, zauważasz wreszcie wejście do fabryki. Mili ludzie tłumaczą proces wytwarzania trunku i proponują degustację. Ze smakiem próbujesz coraz to nowszych odmian alkoholu. Chcesz kupić butelkę, ale wiesz, że to prawie niemożliwe, bo plecak ciężki, a droga jeszcze długa. Rezygnujesz z tego pomysłu. Spotykasz przypadkowo wcześniej poznaną kobietę. Okazuje się, że to miejscowa przewodniczka. Zaraża uśmiechem jak nikt inny. Masz nadzieję, że zabierze cię z powrotem na stopa. Nie może, więc kierujesz się w stronę przystanku autobusowego. Siadasz tyłem do jezdni i nie możesz napatrzeć się na góry. Krajobraz przypomina ci Szwajcarię z palmami. Nagle ktoś zaczyna cię wołać, rozglądasz się i okazuje się, że to wcześniej spotkana przewodniczka. Ruchami rąk pokazuje, że masz podejść na parking. W myślach już się cieszysz, bo wiesz co to oznacza: podwózka wielkim jeepem! Radość!



Wiatr we włosach, mocny pęd powietrza sprawia, że twój oddech jest niespokojny, ale czujesz, że żyjesz. Mkniesz z prędkością światła. Dzięki Isabel masz jeszcze okazję usłyszeć ciekawostki na temat regionu, nakarmić małpy z ręki, zobaczyć plażę nieopodal i odwiedzić port, do którego nie dotarłaś. 
I jak tu nie kochać ludzi?

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Christmas is coming so get inspired!




Święta Bożego Narodzenia już za pasem, więc szaleństwo prezentowe trwa w najlepsze. Dla tych, którzy nie mają pomysłu, a szukają inspiracji, przygotowałam subiektywny poradnik prezentowy dla podróżujących. Jedno kliknięcie w zdjęcie i przeniesiecie się do strony, na której znajdziecie dany produkt.

1) Książka

Podróżniczych książek nigdy za wiele. Z czystym sercem mogę każdemu polecić,,Majubaju, czyli żyrafy wychodzą z szafy” Mai Sontag. Książka idealna dla tych, którzy gotowi są, chociażby w myślach, wyruszyć z Mają w trasę. Świetne poczucie humoru, niesamowite przygody i dawka radości z samego faktu podróżowania. Idealna i dla mamy i dla przyjaciółki!

Cena: około 35 zł



  2) Mapa-zdrapka

Prezent, który sama chciałam dostać i tak też się stało rok temu. Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto uwielbia podróżować palcem po mapie, zaznaczać odwiedzone kraje i planować nowe wyjazdy.

Cena: około 80 zł


 3) Notatnik

Nie wiem jak wy, ale ja w podróży bez notesu nie umiem się obejść. To tam zapisuję ważne informacje (nigdy do końca nie ufam elektronice), spisuję wrażenia, notuję adresy, godziny.

Cena: 95 zł (droższa wersja)



Ja jestem jednak za tym by w podróż brać jak najtańszy notes z twardszą oprawą i kieszonką z tyłu (świetnie sprawdza się jako przechowalnia karteczek, biletów, itp.). Każdy notes, dzięki swojej zawartości, nabiera oryginalności.

4) Luggage Tag

Świetny drobiazg, który sprawi, że wyróżnimy nasz bagaż. Co więcej, z liniami lotniczymi nigdy nic nie wiadomo, więc nasz adres na plecaku lub walizce zawsze powinien się pojawić.
Cena: około 12 zł

5) Ręcznik szybkochnący

Początkowo nie wierzyłam w jego magiczne działanie, ale po miesiącu podróży z plecakiem stwierdzam, że to rzecz, bez której już się nie obejdę w podróży. Kompaktowy, lekki i rzeczywiście szybkochnący ręcznik z mikrofibry to must have!
Ja używam tego ze sklepu Decathlon i sprawdza się bez zarzutu!

Cena: 29,99 zł


6) Prenumerata magazynu podróżniczego

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam przeglądać magazyny o podróżach. Do Travelera jestem ostatnio zrażona, ale Podróże mogę z czystym sumieniem polecić. Jeszcze dziś można kupić półroczną prenumeratę za 30 zł!

Cena: 30 zł



7) Zaproszenie na slajdy lub imprezę podróżniczą

Prezent, który nie wymaga dużego nakładu finansowego (bardzo często wstęp jest wolny), a mimo wszystko potrafi mocno zapaść w pamięć. Duża dawka inspiracji gwarantowana!



A jakie są Wasze pomysły na prezenty dla podróżujących?

Powodzenia w zakupowym szaleństwie! (:

czwartek, 11 grudnia 2014

On my way to Parati!



Godzinę jazdy metrem zajęło mi dotarcie z Granja Julieta do dworca skąd odjeżdżał mój autobus do miasteczka Parati. Od tego momentu byłam zdana już sama na siebie, co zdecydowanie sprawiało, że odczuwałam lekką ekscytację pomieszaną z zaniepokojeniem. Sao Paulo o poranku nadzwyczaj tętniło życiem przez co moja uwaga nie mogła być uśpiona. Miałam wrażenie, że jestem obserwowana na każdym kroku. Nie wiem czy to przez to, że byłam obładowana dwoma plecakami czy inni po prostu mieli niecne zamiary.

Kupno biletu w ekspresowym tempie, szybkie śniadanie przyszykowane przez tatę Elisy, u której spałam i już chwilę później siedziałam w wygodnym autobusie w stronę Parati. Miasteczko, o którym mowa, leży na wschodnim wybrzeżu Brazylii mniej więcej w połowie drogi między Sao Paulo i Rio de Janeiro. Przez sześć godzin podziwiałam oszałamiające widoki za oknem. Niesamowita zieleń, góry, palmy, ocean, wybrzeże, plaże, słońce, Brazylijczycy grający w piłkę na plaży. Naprawdę ciężko było oderwać wzrok, siedziałam jak zahipnotyzowana. Miałam szczęście, że towarzyszką podróży okazała się Elen, która chociaż nie mówiła po angielsku, za wszelką cenę chciała ze mną rozmawiać, opowiadać o Brazylii i dowiedzieć się jak najwięcej o moim kraju. W takich momentach bariery językowe nie istnieją, najważniejsze są chęci. Musielibyście zobaczyć nasze miny, gdy przy wyjściu z autobusu okazało się, że zarezerwowałyśmy nocleg w tym samym hostelu (Che Lagarto Hostel). Wspólnie dotarłyśmy na miejsce, którego atmosfera zauroczyła mnie niesamowicie. Hamaki, otwarci ludzie, dobra muzyka, świetna strefa wspólna i makaki przychodzące o poranku sprawiały, że miejsce było wyjątkowe.

Po wizycie w hałaśliwym, zakorkowanym i niekoniecznie uroczym Sao Paulo, Parati były oazą spokoju i rajem, na który czekałam. Zapakowałam aparat do torby i ruszyłam przed siebie. Czułam się bezpiecznie, więc pozwoliłam nogom by mnie niosły przed siebie. Urocze uliczki, kolonialne budynki, mini port z kilkoma łódkami, kanały i wszechobecny spokój. Do tego lokalsi krzątający się wokół swoich domów, kilka osób wygrzewających się na plaży, konie na ulicach i taki swojski klimat. Czułam się trochę jak u babci na wsi, ale otoczona górami, wodą i budynkami z przeszłością.