środa, 7 sierpnia 2013

Chiny w Tajlandii?


Pisać o China Town będąc w Tajlandii? To trochę nietypowe, ale z pewnością każdy turysta w Bangkoku powinien odwiedzić to miejsce.






Porywam się na głęboką wodę próbując je opisać, bo chyba żadne słowa nie przedstawią tego jak tam naprawdę jest. Dla mnie było to pierwsze zetknięcie się z Bangkokiem po przylocie, dlatego nie mogłam powstrzymać moich zmysłów od napawania się wszystkim, co dookoła.



Mieszanka nietypowych zapachów i smaków, ludzie na ulicy, pełno straganów z jedzeniem, restauracje, gdzie można zjeść rekiny, chodniki, a właściwie ich brak, muzyka, światła, gwar.
Tajlandia to raj dla miłośników owoców.



Sama do nich należę, więc mogę zapewnić, że to właśnie tutaj kiedykolwiek jadłam najlepsze ananasy. Soczyste, słodkie, są o wiele mniejsze niż te, które możemy kupić w Polsce. Co ważne, nie szczypią w język :). Warto spróbować również zmrożonego soku z granatów, który niesamowicie orzeźwia.



 Magnostany ( pychoootka!), rambutany (czerwone owłosione kulki z białym środkiem o konsystencji galaretki), dragon fruit o pięknej różowej skórce czy mango to przysmaki, które trzeba spróbować! Co więcej, sporo stoisk było zapełnionych durianami, które śmierdzą starą skarpetą. Nie próbowałam ich po tym, jak znajomy mówił, że po ich zjedzeniu, odbijało mu się tydzień tymi śmierdzielami . Polecam za to naleśniki robione na ulicy, bo są one polewane słodkim, waniliowym mleczkiem, które przypomina smakiem mleko w tubkach. Pyszności!
 Będąc w China Town, stwierdziłam, że Tajowie to osoby, które potrafią poradzić sobie ze wszystkim. Małe dziecko? Dla nich to nie problem. Mama robi na ulicy naleśniki, a maluch siedzi grzecznie na leżaku.


Wczoraj widziałam jak inna matka na ulicy myła włosy maleństwu używając do tego miski i wody z węża. Dla Europejczyka byłoby to nie do pomyślenia, bo przecież bakterie i zarazki, a dla Tajów to codzienność. To, co może zaskakiwać to sposób w jaki myte są naczynia na ulicy, czyli trzy miski z wodą, płynem i naczynia się pluskają…


Poza tym, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę zanieczyszczenia z ulicy i szczury, które tam widzieliśmy... Niektórym mogłoby się zrobić niedobrze. Wszyscy zapewniali nas jednak, że trzeba próbować jedzenia na ulicy i nie można obawiać się ewentualnych zatruć. Odpukać, do teraz jeszcze nikt z naszej rodziny nie zmagał się z problemami żołądkowymi.

Jeśli musiałabym wybrać jedno słowo, by opisać China Town, byłoby to: szaleństwo. Kolory, klimat i mix smakowo-zapachowy nie pozwalają zapomnieć o tym miejscu.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz