Siedzisz w autobusie bez drzwi i okien. Przed Tobą 10 km po
wybojach wśród miejscowych, którzy przyglądają się tobie ukradkiem. Dla ludzi dookoła
jesteś inna. Nieśmiało zaczynasz się do nich uśmiechać. To już nie jest
biznesowe centrum Sao Paulo czy turystyczne Rio. Początkowo patrzą dziwnie, ale
po chwili odwzajemniają twoje przyjacielskie znaki i jest już między wami nić porozumienia.
Słabym portugalskim, a raczej portugalsko-hiszpańskim
upewniasz się czy na pewno jedziesz w kierunku Penha. Po drodze masz czas by
obserwować brazylijski interior. Przemiły kierowca krzyczy, że teraz powinnaś
wysiąść. Jeszcze kilka kroków pod górę, mijasz uroczy kościółek i docierasz na
miejsce, o którym wcześniej tyle myślałaś. Cachoeira de Tobogã. Patrzysz i nie
możesz się nadziwić. Natura znowu zwaliła Cię z nóg, w sercu ogromna radość, a
w myślach „Iga, jesteś szczęściarą, że mogłaś tu dotrzeć”. Ogromna kamienna
ślizgawka. Cud natury. Dookoła las palmowy. Kąpiesz się, później wspinasz
wyżej, by wreszcie wyłożyć się w suchym miejscu, a następnie cieszyć się z kilku
momentów wewnątrz miniaturowego wodospadu.
Odpoczywasz, nasłuchujesz odgłosów natury, wpatrujesz się w
niebo, przyglądasz się miejscowym uprawiającym surfing na ślizgawce. Jesteś
szczęśliwa.
Decydujesz się by odwiedzić fabrykę Cachaçy, z którego przygotowuje się najbardziej znanego drinka w Brazylii o nazwie Caipirinha.
Nieśmiało wchodzisz na posesję, która przypomina Ci polskie
gospodarstwo. Kury dookoła, stara szopa, ktoś kopie w ziemi. Idziesz przed
siebie, zauważasz wreszcie wejście do fabryki. Mili ludzie tłumaczą proces
wytwarzania trunku i proponują degustację. Ze smakiem próbujesz coraz to
nowszych odmian alkoholu. Chcesz kupić butelkę, ale wiesz, że to prawie
niemożliwe, bo plecak ciężki, a droga jeszcze długa. Rezygnujesz z tego
pomysłu. Spotykasz przypadkowo wcześniej poznaną kobietę. Okazuje się, że to
miejscowa przewodniczka. Zaraża uśmiechem jak nikt inny. Masz nadzieję, że
zabierze cię z powrotem na stopa. Nie może, więc kierujesz się w stronę
przystanku autobusowego. Siadasz tyłem do jezdni i nie możesz napatrzeć się na
góry. Krajobraz przypomina ci Szwajcarię z palmami. Nagle ktoś zaczyna cię
wołać, rozglądasz się i okazuje się, że to wcześniej spotkana przewodniczka.
Ruchami rąk pokazuje, że masz podejść na parking. W myślach już się cieszysz,
bo wiesz co to oznacza: podwózka wielkim jeepem! Radość!
Wiatr we włosach, mocny pęd powietrza sprawia, że twój
oddech jest niespokojny, ale czujesz, że żyjesz. Mkniesz z prędkością światła.
Dzięki Isabel masz jeszcze okazję usłyszeć ciekawostki na temat regionu, nakarmić
małpy z ręki, zobaczyć plażę nieopodal i odwiedzić port, do którego nie
dotarłaś.
I jak tu nie kochać ludzi?