Po tygodniu spędzonym w andaluzyjskim słońcu na jedzeniu
tapasów, zwiedzaniu i piciu pysznej Malagi, przyszła pora na pożegnanie.
Przyznam się szczerze, że wsiadając do autobusu w kierunku lotniska, chyba pierwszy
raz w takiej sytuacji, popłynęły mi łzy po policzku. Z jednej strony
wiedziałam, że zaczyna się wielka przygoda, a moje marzenia doczekają się
spełnienia, a z drugiej, sama zaczęłam już w to wszystko wątpić. Dookoła nie
brakowało ludzi, którzy mówili, że niepotrzebnie pakuję się do Ameryki Południowej, bo przecież „tam kradną i zabijają”, a samotnie podróżująca dziewczyna będzie
dodatkowo przyciągać uwagę. Nie przeczę, że nie ma tam takich sytuacji, ale
teraz już wiem, że wszystko jest kwestią ostrożności i wiedzy gdzie iść, a
gdzie nie.
Zarówno lot z Malagi do Madrytu jak i do São Paulo był w połowie obłożony
przez Polaków. Promocja Iberii zrobiła swoje…
Kilka godzin lotu spędziłam na spaniu, zabawie systemem
rozrywki, rozmyślaniu i obserwowaniu ludzi. Do São Paulo dotarliśmy wieczorem tamtejszego czasu. Kontrola,
odbiór bagażu i wymiana pieniędzy (nie róbcie tego na lotnisku, bo pobierają straszne prowizje!) sprawiła, że
kolejne minuty upływały w ekspresowym tempie. Z łatwością zdążyłam złapać
autobus do centrum skąd miała mnie już odebrać Elisa, czyli moja hostka na trzy
kolejne noce.
Rodzina Elisy ugościła mnie najlepiej jak mogła. Byłam pod
wrażeniem ich ogromnego domu, a sama miałam do dyspozycji swój pokój z
łazienką. Rezydencja położona była w spokojnej, willowej dzielnicy, więc miało
się wrażenie, że nie jest to tętniące życiem São Paulo. Co ciekawe, na każde kilka posesji wynajęty był
strażnik, który spędzał 24 h w budce pilnując owych miejsc. Wysokie płoty zabezpieczone
dodatkowo drutami kolczastymi i rozbudowane systemy alarmowe są na porządku dziennym
w bogatych dzielnicach São
Paulo. Wszystkie te elementy od początku sprawiały, że dało się wyczuć lekką
konsternację odnośnie bezpieczeństwa w Brazylii.
São Paulo to
miasto kontrastów, które było niezłym szokiem przy pierwszym spotkaniu z
Brazylią. Bieda przeplata się z bogactwem. Obozy bezdomnych koczujących
naprzeciwko najbardziej wystawnych budynków w mieście to chyba najlepszy
przykład ukazujący różnice społeczne, które mają tam miejsce. São Paulo to przede wszystkim
miasto biznesu, do którego przyjeżdżają ludzie z całego kraju z marzeniem o
wielkiej karierze.
Z perspektywy czasu wiem, że São Paulo było miejscem, które wywarło na mnie najmniejsze
wrażenie w czasie mojej podróży. Tam też czułam się najmniej bezpiecznie, choć
teraz nie wiem czy byłam jeszcze wtedy przewrażliwiona ze względu na pierwsze
dni na nowym kontynencie, czy po prostu było tam najzwyczajniej niezbyt
bezpiecznie. Jedno jest pewne: trzeba uważać na wartościowe rzeczy i ograniczyć
je do minimum. Po co kusić los?
Z wizyty w São
Paulo najmilej wspominam wieczór w osiedlowym domu kultury, gdzie odbywało się
cykliczne wydarzenie Samba da Vela. Niesamowita inicjatywa, która polega na
tym, że każdy może stać się kompozytorem i przedstawić się szerszemu gronu. Na
środku postawiona jest świeczka, która wyznacza czas trwania spotkania, a wokół
zebrani są ludzie, którzy śpiewają wspólnie sambę i po prostu dzielą się swoją
pasją i radością. Nie ukrywam, że niektóre utwory wycisnęły ze mnie niejedną
łzę. Słuchając piosenek o przedwcześnie straconym dziecku lub pobycie w
więzieniu przez niepłacone alimenty, docenia się jeszcze bardziej swoje życie.
Niewątpliwie było to niezapomniane spotkanie z brazylijską kulturą!
Dni w São
Paulo minęły błyskawicznie, ale z radością ruszyłam samotnie ku nieznanemu…